To był znowu wyjątkowo biegowy weekend. W sobotę wzięłam udział w IV Stęszewskim Biegu Przełajowym, podczas którego odbyły się również pierwsze „Mistrzostwa Kobiety Biegają na 10 kilometrów”. W Stęszewie biegłam już rok temu, dlatego wiedziałam, na co się zapisuję. Jest to bardzo dobrze zorganizowana impreza i jeżeli macie dość biegania po asfalcie, to jest to coś dla Was. W porównaniu do zeszłego roku, trasa została trochę zmieniona. Jest bardzo malownicza, ale też (przynajmniej dla mnie) wymagająca. Mimo to i mimo mojej wywrotki (nagle pojawił się korzeń, którego nie mogłam już ominąć, ale dzięki pomocy miłego pana, który biegł za mną, szybko wstałam i ruszyłam dalej) biegło mi się dobrze. Biegliśmy trochę po polach, trochę po lesie, na trasie były korzenie, szyszki, kamyszki i kamloty…naprawdę miło. ;) Po 53 minutach, wspólnie z Moniką i Elizą wbiegłyśmy na metę, która znajdowała się tuż przy samym jeziorze Lipno. Szkoda, że pogoda nie dopisała, bo pewnie skusiłabym się na wejście do wody po biegu. Przy samym brzegu znajdowała się również scena, na której nagrodziliśmy najszybsze kobiety biegające. Tak jak już wspominałam na Facebooku, ogromne gratulacje dla Agnieszki, Beaty, Asi, Betty, Justyny i Izy. Jesteście niesamowite! ;) Gratulacje i podziękowania oczywiście też dla wszystkich Dziewczyn, które pobiegły w biegu. Jest nas coraz więcej!

Ponieważ biegania mi zawsze mało, również dzisiaj wzięłam udział w biegu – w Sucholeskiej Dziesiątce Fightera. A tak na poważnie, to normalnie staram się nie szaleć i nie biec zawodów dzień po dniu. Zapisując się, pomyliłam trochę terminy. Myślałam, że pomiędzy Stęszewem, a Suchym Lasem jest tydzień odstępu. Wyszło jak wyszło. Oczywiście nie chciałam odpuścić biegu i mimo małych obaw wystartowałam. W Suchym Lesie biegłam pierwszy raz. Ja mój pakiet odebrałam w parę minut, bez problemu. Jednak Monika, która też dziś biegła i z którą przyjechałam do Suchego Lasu musiała czekać w bardzo długiej kolejce, w wyniku czego odebranie pakietu zajęło jej ponad 20minut. Nie jest to jakiś duży problem, ale było to moje jedyne zastrzeżenie jeżeli chodzi o samą organizację. Poza tym wszystko było perfekcyjnie zorganizowane. A jeszcze jedno, zastanawia mnie dziwny mleczny (jogurtowy) napój, który był w pakiecie startowym. Ktoś wypróbował?!

Parę minut przed startem zaczęło lać. Nie był to ciepły letni deszczyk, bo i temperatury nie były dziś najwyższe. Na szczęście deszcz tak samo nagle zniknął, jak się pojawił i biegliśmy już w lepszych warunkach pogodowych. Nie miałam dziś żadnych celów, po prostu zaczęłam biec, a że biegło się dobrze, to biegłam tak do końca. Trasa składa się z dwóch pięciokilometrowych pętli. Wiele osób na starcie mówiło mi, że jest wymagająca i takaa faktycznie była. Było sporo podbiegów, które dało się odczuć, ale dziś o dziwo pokonywałam je bez większych problemów. Obserwowałam zegarek i trzymałam stałe tempo. Przez pewną część biegu zajęłam głowę myślami i zaczęłam się zastanawiać, skąd dziś taka dobra forma, skoro wczoraj również miałam zawody. Może to zasługa makaronu, który wczoraj ugotowałam, może tego, że się wyspałam, może pogody, może dopingu Pauliny (dziękuję!) na trasie, a może właśnie tego, że i wczoraj był bieg. Nie wiem dlaczego, ale dziś był zdecydowanie dobry dzień na bieganie. Paręset metrów przed metą trzeba było pokonać jeszcze dość spory podbieg. Po nim wbiegało się na stadion, na którym znajdowała się meta. Na samym końcu udało mi się wyprzedzić trzech panów (to zawsze dodatkowo cieszy!), a na metę wbiegłam z czasem 48:25, czyli udało się zrobić nową życiówkę („cała” sekunda szybciej niż podczas sztafety w zeszłym tygodniu :D).

Radość niesamowita, ponieważ nie tylko ja odniosłam dziś mój mały sukces. Po pierwsze „klątwa” 51 minut po raz drugi w przeciągu tygodnia została pokonana (a może tak już na dobre?). A po drugie również Monika i Olga pobiegły życiówki, a Iza i Asia (wczoraj też biegły, dziś na dystansie 5 km) dzięki pięknym wynikom stanęły na podium. Raz jeszcze GRATULACJE i powtórzę, to był DOBRY DZIEŃ NA BIEGANIE!