Dwa dni temu odbył się 21. Poznań Maraton. Mamy październik, za oknem (po dwóch dniach lata) mamy jesień -szarą i deszczową. Dlatego z przyjemnością wrócę myślami do wrześniowego poranka, kiedy to w Wielkopolskim Parku Narodowym odbył się Forest Run. Ja w tym roku biegłam wtedy półmaraton w Kopenhadze, ale w WPNie miałam godną reprezentację. Trzy dziewczyny, uczestniczki naszych spotkań biegowych dostały dzięki organizatorkom Foresta (podziękowania również dla Zosi Adamskiej za pomoc i organizację tej miłej niespodzianki) pakiety na wybrany dystans. To był debiut na Foreście każdej z nich. Dla Kasi był to w ogóle pierwszy start w zorganizowanych zawodach.

Oddaję blog w ręce Dziewczyn, oto ich relacje z biegu. Zapraszam do lektury!

Natalia: 

 

Pakiet na Forest Run udało mi się zgarnąć na naszych czwartkowych spotkaniach biegowych nad malowniczą Rusałką w drodze sprawiedliwego losowania 1,5 tygodnia przed biegiem ;). Warto więc przychodzić na spotkania „Kobiety Biegają”, czasem jak widać są niespodzianki. Mam już za sobą kilka startów w biegach na łonie natury, jednak był to mój pierwszy Forest Run. Zastanawiałam się pomiędzy dystansem 12,5 km, a 22 km. Ostatecznie, wybór padł na dystans 12,5 km. Mimo tego, że trailowy dystans 22 km przynosi bardzo dużo satysfakcji, to jednak plan treningowy, który aktualnie realizuję ma sprawić, że będę biegać szybciej niż dotychczas. No to sprawdźmy, jak to wypadnie w lesie! Od momentu zgłoszenia na bieg nie mogłam doczekać się startu do tego stopnia, że śniły mi się biegi po lesie. Istny obłęd! W końcu przyszedł czwartek i mogłam odebrać swój wyczekiwany numer startowy. Pakiet startowy odebrałam w sklepie Natural Born Runners, swoją drogą świetnym sklepie dla biegaczy z miłą i pomocną obsługą, która posiada niezwykle dużą wiedzę o bieganiu (szczerze polecam). Sklep ma swoją siedzibę w Poznaniu oraz działa jako sklep internetowy. No! Teraz mam wszystko co jest mi potrzebne, aby pobiec w moim pierwszym Forest Run – numer startowy, czip i dreszczyk emocji ;D.

Dzień startu – sobota, 17 września.

Niebo zachmurzone, około 12 stopni. Start i meta znajdowały się przy stacji turystycznej Osowa góra. Super, że organizatorzy zapewnili parking na czas biegu. Wjazd i wyjazd był bardzo sprawny. Kiedy dotarliśmy do stacji turystycznej, zawodnicy pokonujący dystans 36 km już wystartowali. Po terenie małego miasteczka biegowego kręcili się biegacze z dystansu 12,5 km i 22 km oraz duża część kibiców. Na terenie imprezy organizatorzy przygotowali miejsce na ognisko (bardzo dobry pomysł na rozgrzanie po biegu, kiedy organizm już ostygnie i zaczyna robić się zimno). Podczas imprezy obowiązywała segregacja odpadów, w końcu byliśmy w WPN, kosze na śmieci były bardzo dobrze oznaczone. Myślę, że powinno być to częściej stosowane na biegach. Od samego rana trochę się stresowałam, ponieważ po raz pierwszy na zawodach powyżej 5 km miałam założenie, aby pobiec szybciej niż 5:30 min/km. Wiadomo, że rozgrzewka to podstawa, a ja na swoją postanowiłam potruchtać na 1 km trasy, aby wybadać teren. Kilka wymachów nóg, skipów i gotowe. Po rozgrzewce zauważyła mnie Kasia, koleżanka, którą poznałam na czwartkowych spotkaniach KB. Też startowała na 12,5 km i jak się później okazało, byłyśmy towarzyszkami przez cały bieg. Chwilę poplotkowałyśmy o ciuchach biegowych (jak to kobiety ;D) i udałyśmy się na start. Startowałyśmy razem z dystansem 22 km, więc na starcie było nas grubo ponad 200 osób. Zaczęło się odliczanie – 10, 9, 8, … 3, 2, 1! START! No to czas na LAS! Pierwszy kilometr przebiegłam „za darmo”. Emocje, stres i adrenalina w połączeniu z niosącym tłumem innych biegaczy sprawiły, że nie zauważyłam, kiedy zegarek dał znać, iż minęliśmy pierwsze 1000 m. Magia! Mniej więcej do końca 2 km wszyscy szukali swojego tempa i miejsca, więc było trochę tłoczno, ale po chwili wszystko się rozluźniło. Razem z Kasią biegłyśmy ramię w ramię. Droga prowadziła raczej wąską leśną ścieżką z kilkoma krótkimi podbiegami. Szło nam naprawdę nieźle – wyprzedziłyśmy kilka osób, podbiegi i korzenie pokonywałyśmy jakby ich tam w ogóle nie było. Czułyśmy się pełne sił. Na 4 km zegarek pokazał mi tempo 4:58 min/km, pomyślałam „super, to już jest dobre tempo :D”. Na 4,5 km była nawrotka, ale nie była mocno uciążliwa. Druga część biegu była już bardziej pod górkę niż pierwsze kilometry. Na każdym podbiegu cieszyłam się, że wprowadziłam je w ostatnim czasie do swojego planu. Myślę, że dosyć dobrze przygotowało mnie to, aby łatwiej pokonać podbieg. Delikatnie zwolnić (może to tylko w głowie) na końcówce i nie poddawać się (mimo tego, że pod koniec każdego podbiegu czułam gorąco w udach, to pewnie po czwartkowym biegu, gdzie udało mi się pobić swój rekord na 5 km – dzięki ZOFIA). Warto było wylewać siódme poty na podbiegach podczas treningów! :D Na 7 km był punkt żywieniowy i rozejście się tras na 12,5 km i 22 km. Nie zatrzymywałyśmy się tylko pobiegłyśmy dalej. Od tego momentu zrobiło się ciszej. My wbiegłyśmy w lewo głębiej w las, a zawodnicy z dłuższego dystansu pobiegli w prawo. No to przed nami została standardowa „piątka”. Damy radę ;) Po drodze były z trzy problematyczne skrzyżowania, na których jednak organizatorzy świetnie wywiązali się z zadania i kilka metrów przed każdym z tych skrzyżowań stali wolontariusze, którzy wskazywali dobrą drogę. Dodatkowo, muszę przyznać, że cała trasa była bardzo dobrze oznaczona, brawo dla organizatorów. W dwóch miejscach trasa przecinała ulicę, ale za każdym razem policjanci wstrzymali ruch i pilnowali, żeby żaden samochód czy rower nie przeszkodził biegaczom. Czułyśmy się bardzo bezpieczne :)

Po godzinie biegu miałyśmy pokonane 11 km i w oddali za drzewami było słychać prowadzącego speakera na mecie. Ostatni kilometr kończył się podbiegiem, później jeszcze około 300 metrów i meta. Bieg zakończyłyśmy z czasem 1:06:56, średnie tempo 5:28 min/km, co dało nam 25 i 26 miejsce open oraz 8 i 9 miejsce w klasyfikacji kobiet. Całkiem nieźle :D Byłam bardzo szczęśliwa i zadowolona z siebie, ale tak naprawdę to zadowolenie zaczęło do mnie docierać dopiero w domu. Kiedy dobiegłam, na mecie przywitał mnie mąż (nie startował, bo tydzień później startuje w maratonie w Berlinie – następnym razem już biegniemy tutaj razem) i dwie wyjątkowe dziewczynki – córka Bianka i jej przyjaciółka Ela, które zwyciężyły w biegu dziecięcym :D Rośnie kolejne pokolenie biegających kobiet ;) Po biegu na zawodników czekały ciasteczka, czekolada, owoce, pyszne cieplutkie drożdżówki, kawa, herbata, piwo 0%, lemoniada, nawet grzany cydr się znalazł. Naprawdę, każdy na pewno znalazł coś dla siebie. Całościowo, impreza biegowa super, bardzo dobra organizacja. Trasa prowadząca przez piękny las, nie jest trudna nawet dla osób, które chciałyby pierwszy raz spróbować biegu trailowego. Ja osobiście przekonałam się, że stać mnie na więcej niż przypuszczałam, co mnie motywuje jeszcze bardziej do osiągania kolejnych celów biegowych. Mam nadzieje, że będę mogła jeszcze wziąć udział w tej imprezie i sprawdzić się znów na leśnym szlaku.

Chciałabym podziękować organizatorom za możliwość udziału w biegu, a przede wszystkim Zofii, że mogłam opisać swoje odczucia i zdać relacje z zawodów.

 

Martyna: 



W sobotę 17.09 miałam przyjemność po raz pierwszy wystartować w biegu terenowym Forest Run. Na wstępie dodam, że decyzja była zupełnie spontaniczna – kilka dni wcześniej pierwszy raz spotkałam się z dziewczynami z Kobiety Biegają i to właśnie tam padła deklaracja „biegnę!”. Biegowe endorfiny jednak robią swoje. ;)

W sobotę stanęłam więc na starcie biegu, który odbył się w jednym z najbardziej malowniczych terenów okolic Poznania – w Wielkopolskim Parku Narodowym. Już od samego początku zwróciła moją uwagę organizacja dotycząca parkingu. To może nie najważniejsza kwestia dla biegacza, jednak dla mnie – dość istotna. Nie przepadam za imprezami biegowymi, na które dojeżdżam samochodem i obawiam się czy znajdę miejsce parkingowe lub pozostawione przede mnie auto będzie bezpieczne. W przypadku Forest Run nie dość, ze przestrzeń była wystarczająca, na dodatek było kilka osób kierujących ruchem, które ostatecznie wskazały mi konkretne miejsce, w którym mogę zaparkować. Ale to nie parkowanie jest teraz najistotniejsze. ;) Równo o 10 usłyszeliśmy magiczne dla każdego biegacza słowo „START”, wcześniej Pan, który rozkręcał cała imprezę dał również wytyczne odnośnie tras – było to dla mnie dość istotne, bo przyznam szczerze, że nie zaznajomiłam się zbyt szczegółowo z trasą, więc informacja o tym, że powinnam podążać żółtym szlakiem (dystans 12,5 km) była dość kluczowa. ;) Na starcie stanęło kilkaset osób, jednak miejsca było na tyle dużo, ze nikt nie musiał się obawiać, że zostanie przez kogoś popchnięty, czy staranowany. ;) Poszło to raczej płynnie i gładko. Do tej pory wybierałam biegi miejskie po asfalcie, jednak postanowiłam spróbować czegoś innego, także był to mój pierwszy terenowy bieg. Byłam zachwycona malowniczą trasą, świeżym, leśnym powietrzem, przyjemnymi ścieżkami i dźwiękami natury. Z reguły biegam w słuchawkach, w których słyszę playlistę z  energetycznymi utworami, jednak tego dnia większość trasy pokonałam wsłuchując się w odgłosy przyrody. Sama trasa może nie należała do najłatwiejszych – sporo przewyższeń, które na końcowym etapie dawały się we znaki, jednak chyba właśnie to podobało mi się najbardziej. Czułam, że jest to pewnego rodzaju wyzwanie dla mnie, bo to zgoła inne niż bieganie po gładkim asfalcie, na płaskim terenie do których jestem przyzwyczajona. Mogłam się sprawdzić w zupełnie innych warunkach. Jednak co by nie straszyć – nie był to tor przeszkód. ;) Trasa była bardzo wyraźnie oznaczona, więc trudno było się nie połapać, w którym kierunku biec, nawet jeśli ktoś podobnie jak ja, niezbyt dobrze się przygotował. Energia całej imprezy była naprawdę wspaniała! Można to było poznać po nastrojach wszystkich biegaczy dookoła – mili, uśmiechnięci, uprzejmi. Trudno się nie zarazić taką ilością pozytywnych wibracji. :) I w takim właśnie nastroju dobiegłam na metę, gdzie usłyszałam nawet swoje nazwisko, co było dla mnie bardzo miłym wyróżnieniem. Każdy biegacz mógł się tak poczuć, bo organizator świetnie się pod tym względem przygotował i każdy, kto wbiegał na metę został zidentyfikowany. :) Po przekroczeniu mety otrzymałam piękny, drewniany medal, który zajął honorowe miejsce wśród pozostałych – traktuje go ze szczególnym wyróżnieniem, bo tak, jak wcześniej wspomniałam, był to mój pierwszy (ale już teraz wiem, ze nie ostatni) terenowy bieg. Po takim wysiłku należała się oczywiście nagroda, więc czekały pyszne drożdżówki, ciasteczka, lemoniada czy woda, także była okazja do tego, żeby uzupełnić spalone kalorie. Na koniec chciałabym jeszcze wspomnieć o pakiecie startowym, do którego dołączono piwo, kawę oraz chustę i to właśnie o niej opowiem nieco więcej – sprawdziła się podczas biegu doskonale! Nie dość, że prezentuje się bardzo ładnie (była możliwość wybrania sobie koloru podczas odbierania pakietu), co dla mnie akurat jest istotne, do tego idealnie spełniła swoją funkcję – ochroniła moją szyję/gardło przed lekkim chłodem, który tego dnia już można było odczuć, jednak nie było mi w niej zbyt ciepło. Z pewnością będzie mi towarzyszyła podczas jesiennych treningów. 

Podsumowując, ciesze się, ze mogłam wziąć udział w tak fajnym i świetnie zorganizowanym wydarzeniu biegowym. Nie mogę się już doczekać zimowej edycji! :)

 

Kasia: 



Z mojego doświadczenia partner do biegania daje dużo motywacji i wsparcia. Większość treningów – zanim poznałam Zosię – biegałam sama z małymi okazami na towarzystwo. ;)  Forest Run to mój debiut biegowy. Przepiękne miejsce i ciekawa trasa. Świetna dla nowicjusza! Bardzo dobra organizacja i doping na każdym kroku. 

Polecam każdemu, a przede wszystkim niezdecydowanym! 

***

Dzięki wielkie Dziewczyny za Wasze relacje, cieszę się, że tak dobrze się bawiłyście. Mam nadzieję, że za rok spotkamy się na starcie i pobiegniemy wielką, różową grupą :)