Mój ostatni wpis nie należał pewnie do najbardziej pozytywnych, ale o dziwo zrobiło mi się po nim o wiele lepiej. Głównie dzięki Waszym miłym komentarzom, za które dziękuję.

Dzisiaj kilka słów o Forest Runie, w którym po raz kolejny miałam okazję wystartować. Nie ukrywam, że kilka dni przed biegiem trochę mi się nie chciało biec (sami pamiętacie – zmęczenie, zbite kolano, no i ta zima za oknem). Na szczęście sobotni poranek przywitał nas pięknym słońcem i od razu chęci jakoś powróciły. Poza tym po raz pierwszy zimowy Forest Run był… zimowy.

Przed startem wszystko poszło naprawdę sprawnie – dojazd, parking, odbiór pakietów. Ten załatwiliśmy (Domi, Marcin i ja) bardzo szybko, by wrócić do ogrzanego samochodu. Pomimo pięknego słońca temperatura nie była zbyt wysoka i było naprawdę zimno.

Umówiłyśmy się z Domi, że pobiegniemy razem, co mnie bardzo cieszyło. Lubię z nią biegać. :) Punktualnie o 10 ruszyliśmy. Wszyscy ostrzegali, że jest sporo lodu na trasie i faktycznie tak też było. Po dosłownie kilku metrach, na pierwszym zbiegu, widziałam sporo wywrotek, co wyglądało momentami nawet ciut zabawnie. ;) Jeszcze bardziej doceniłam wtedy moje nakładki antypoślizgowe. Mimo wszystko tłum i lód sprawiły, że pierwsze dwa kilometry były bardzo wolne. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – przynajmniej nie zaczęłyśmy biegu za szybko, a później prawie cały czas wyprzedzałyśmy.

Kilometry w towarzystwie Domi i Dobrochny mijały bardzo miło i dość szybko. Do piętnastego kilometra trzymałyśmy dość niezłą średnią, później trochę zwolniłyśmy (bardziej ja, bo Domi pewnie mogłaby biec szybciej). Jak wspomniałam był lód i śnieg (na szczęście ubity), ale z nakładkami biegło się zdecydowanie lepiej, niż dwa tygodnie wcześniej, kiedy zrobiłam rekonesans trasy. Poza tym w słońcu zimowy WPN wyglądał naprawdę cudownie. Chciało się biec.

Tomasz Szwajkowski
Foto: Tomasz Szwajkowski

Chyba dopiero podbieg przy jeziorze Góreckim (ok. siedemnasty kilometr) zabrał mi trochę sił i ostatnie kilometry zaczęły już męczyć. Na szczęście dwa kilometry przed metą pojawił się na horyzoncie Marcin, który po swoim (naprawdę szybkim) biegu miał jeszcze siły po nas wrócić i dobiec z nami na metę. Trochę nam poopowiadał, dzięki czemu nie odczułam już tej odległości. ;)

Nawet słynny podbieg na samym końcu minął jakoś szybciej niż zwykle. Z czasem 2:02:10 wspólnie z Dominiką wbiegłyśmy na metę. Byłam zmęczona, ale zadowolona, bo był to całkiem dobry bieg. Miałam co prawda nadzieję, że zmieścimy się w dwóch godzinach, ale nie wyszło. Zrzucę to na moje zdrowie oraz zimowe warunki, bo o treningach nic złego powiedzieć nie mogę. ;)

IMG_2281
Foto: Marcin

Po biegu zjedliśmy coś ciepłego (brawa dla Dziewczyn za możliwość wybrania posiłku „wege”) i gofra (jak ja dawno już nie jadłam gofrów!), bo czekaliśmy jeszcze na dekorację najszybszych Pań (brawo Lucyna!) i Panów. Marcin był trzecim mężczyzną open. Duma! :D

To był dobry dzień, z dobrymi ludźmi. Pozwolił mi naładować baterie i zdecydowanie polepszył humor. Gratuluję Agnieszce i Ani kolejnego sukcesu. Tworzycie piękny bieg, z fajną trasą, pięknymi buffami i przede wszystkim super atmosferą. Dziękuję Domi za wsparcie oraz Dobrochnie za wspólne kilometry.

Teraz trenuję dalej do moich kolejnych wyzwań. Mimo mojego małego styczniowego dołka, motywacji mi nie brakuje. Wczoraj zrobiłam kolejny dobry trening i mam nadzieję, że na poznańskim półmaratonie nadejdzie w końcu moc.

[gap height=”25″ /]

KONKURS

A skoro o poznańskim półmaratonie mowa, to mamy dla Was dwa pakiety do wygrania. Chciałybyśmy się dowiedzieć jak trenujecie do poznańskiej połówki oraz CO WAS MOTYWUJE do treningów, gdy za oknem ciemno i zimno, a na chodnikach lód?

Na Wasze odpowiedzi czekamy pod tym wpisem, ale na Facebooku. Może to być zdjęcie, może być wierszyk, albo po prostu zwykły komentarz. Jak zwykle „sky is the limit”. Czekamy do soboty, 4 lutego do godziny 20:00. W poniedziałek wieczorem ogłosimy zwycięzców. Powodzenia!