fot. Małgosia Opala (fotoaktywne.pl)

Tragiczna śmierć 37-letniego mężczyzny podczas biegu na 10 km Biegnij Warszawo w minioną niedzielę po raz kolejny spowodowała nagonkę na bieganie. Rok temu podczas maratonu w Poznaniu miało miejsce podobne nieszczęśliwe zdarzenie. Nie mnie rozstrzygać, czy pomoc została udzielona natychmiast i czy nie doszło do zaniedbań. Od kilku dni na wszelkiej maści portalach biegowych i w mediach ogólnopolskich na warsztat bierze się bezpieczeństwo biegania i modę jaka zapanowała na nie w ostatnim roku. Śmierć biegacza podczas masowej i dobrze rozreklamowanej imprezy w stolicy jest sprawą bardzo medialną i chwytliwą. W komentarzach pod artykułami odzywają się forumowi trolle, którzy nazywają nas biegaczy szaleńcami niszczącymi swoje ciała biegając po asfalcie, a modę na bieganie zwalają na karb facebookowego lansu. Bo przecież dobrze pokazać się na wallu z medalem w ręce, wrzucić zrzut z ekranu z najk plusa, czy innego endomondo. Nawet jeśli tak jest, to udało się zmobilizować setki tysięcy Polaków do aktywności fizycznej. To pokazuje, że zamiast spędzać wolny czas przed telewizorem, wolimy wyjść pobiegać, sami bądź w gronie przyjaciół i biegowych znajomych. Czujemy się przez to lepiej, gubimy niechciane kilogramy, baczniej przyglądamy się jakości naszych posiłków, rzucamy palenie i jesteśmy po prostu bardziej szczęśliwi. Co w tym złego? 
Tak się czasem nieszczęśliwie zdarza, że podczas imprezy biegowej umiera jeden z nas. To otwiera usta malkontentom i przeciwnikom wszystkiego. Trzeba jednak pamiętać, że śmierć podczas maratonu, czy krótszych dystansów zdarza się rzadko, ale nie jesteśmy w stanie jej wyeliminować. Zawsze będziemy zachęcały do badań bo warto to robić raz na jakiś czas. Pamiętam jak dwa lata temu przed pierwszym maratonem poszłam do lekarza rodzinnego i powiedziałam, że chcę się przebadać przed startem. Ten spojrzał na mnie dość dziwnie i od niechcenia wypisał skierowanie na badanie krwi. Rok temu miałam do czynienia z lekarką, która bez wahania zrobiła mi EKG, pomiar ciśnienia i wypisała skierowanie na morfologię. Spojrzała na wyniki EKG i powiedziała, że mam niskie tętno spoczynkowe i ciśnienie (tak jest odkąd tylko pamiętam). Jednoznacznego błogosławieństwa nie dostałam, ale wizytę zakończyła tylko słowami, że jeśli będzie mi słabo to mam przerwać bieg. 
W tym roku przebadałam się już na własny rachunek przy okazji przeglądu zdrowia w ASGO o czym pisałam tutaj. Dzięki temu dowiedziałam się, co jest przyczyną mojego chronicznego zmęczenia i deficytu koncentracji jest niedoczynność tarczycy. Od kilku tygodni każdego ranka biorę małą tabletkę dzięki której czuję się lepiej. Przed kolejnym maratonem na pewno zafunduję sobie rozszerzone badania serca takie jak echo serca oraz ekg wysiłkowe, żeby ze spokojnym sumieniem przekroczyć linię startu.
Nie wiem, czy zgoda lekarska załatwi problem. Kiedy startowałam w maratonie we Francji musiałam mieć pieczątkę i podpis lekarza, który zadeklarował brak przeciwskazań. Podczas rejestracji na maraton berliński musiałam z kolei wypełnić rozbudowaną ankietę dotyczącą zdrowia. W Polsce podpisuje się po prostu oświadczenie, że startuje się na własną odpowiedzialność. 
Startując w imprezach biegowych zawsze ponosimy pewne ryzyko, które jest wkalkulowane w każdy sport. Jeszcze większe ryzyko podejmujemy wsiadając do samochodu. Wystarczy porównać statystyki pokazujące liczbę osób ginących każdego roku na polskich drogach. Przypadki śmierci podczas biegów są przypadkami jednostkowymi. Co możemy zrobić? Kontrolować swoje zdrowie, zachować zdrowy rozsądek i słuchać sygnałów, które wysyła nam nasze ciało. Ono nigdy się nie myli. Dbajmy o siebie bardziej niż o dobra materialne, którymi się otaczamy i biegajmy z głową. A serce nam za to podziękuje.