9. PKO Poznań Półmaraton przeszedł do historii jako ten najbardziej deszczowy spośród wszystkich edycji. To był mój 4. start na tym dystansie w Poznaniu i w poprzednich latach zawsze świeciło słońce.

Tak jak pisałam w poprzednim wpisie, ten bieg był moim pierwszym startem w tym roku. Od początku realnie oceniałam swoje możliwości i byłam świadoma, że brakuje mi do formy sprzed pół roku, a więc o jakimkolwiek progresie w ogóle nie było mowy. W zasadzie od kilku miesięcy szukam nowej motywacji do biegania, swojego osobistego reason to run. Po maratonie trochę odpuściłam i ten luz biegowy wciąż trwa. Lubię, a nawet potrzebuję mieć cel. Bez niego trudno o motywację, a bez motywacji to już w ogóle trudno o cokolwiek. Żeby uniknąć rozczarowań, po tym półmaratonie nie spodziewałam się zbyt wiele, a już na pewno nie walki o nową życiówkę. Po cichu liczyłam jednak, że być może uda mi się złamać 1:40, ale kiedy niedzielnego poranka wyjrzałam za okno wiedziałam, że to może być spore wyzwanie. Muszę się przyznać, że ja z reguły wolę odpuścić trening niż biegać w deszczu. 

[gap height=”25″ /]

IMG_4644

[gap height=”25″ /]

IMG_4639

[gap height=”25″ /]

Na targi przybyłam ok. 8 rano. Spotkałam się z Zosią w umówionym miejscu, przebrałam buty i przygotowałam się do biegu, tak aby móc pozostawić rzeczy w depozycie i ruszyć na miejsce startu. Okazało się, że już chwila stania na dworze spowodowała przemoknięcie rzeczy i butów. Kompletnie nie mogłam wyobrazić sobie tego deszczowego biegu i w duchu cieszyłam się, że to nie maraton. Ustawiłyśmy się z Zosią w swojej strefie startowej i zaplanowałyśmy, że pobiegniemy za balonikiem na czas 1:40. W tym roku, po raz pierwszy, organizatorzy zdecydowali, że uczestnicy będą ruszali strefami. Pacemakera widziałyśmy tylko raz- na starcie. I to tyle, jeśli chodzi o bieg z „zającem”. Uciekł nam dość szybko, a że był słabo oznaczony, w ogóle nie mogłam go później znaleźć wśród falującego przede mną tłumu biegaczy.

Od pierwszego kilometra czułam, że to nie jest mój dzień i chyba nie za wiele zdziałam. Nie pomyliłam się. Miałam wrażenie jakby nogi kompletnie nie chciały poddać się mojej woli. To tak jakby przestały współpracować  z umysłem i resztą ciała i w ogóle należały do kogoś innego. Właściwie już na 5. kilometrze wiedziałam, że nie uda mi się złamać 1:40 i ta świadomość podcięła mi skrzydła. Pierwsze kilometry biegłyśmy w tempie ok .4:44- 4:46, a żeby spokojnie zapewnić sobie złamanie 1:40 powinnyśmy biec 4:40’/km. Ja zawsze pierwszą połowę biegam szybciej, nie potrafię zastosować taktyki negative split bo z reguły w drugiej połowie biegu dopada mnie psychiczny i fizyczny kryzys. Wiedziałam więc, że jeśli pierwszej połowy nie przebiegnę w założonym czasie, to już później nie nadrobię strat. Podbieg na Hetmańskiej wybił mnie z rytmu i średnie tempo sukcesywnie malało i już do końca oscylowało w granicach 4:52-4:54’/km (czyli żegnaj 1:39:XX). Największym dyskomfortem był dla mnie potop w butach. Aktualnie biegam w New Balance’ach Vazee Pace NYC i te buty kompletnie nie nadają się na deszcz. Jeśli już mowa o padającym deszczu, to dość szybko o nim zapomniałam i przestał mi przeszkadzać, więc może pora się przełamać i nie unikać biegania w deszczowe dni? Ostatnie 2 km biegło mi się bardzo dobrze, miałam sporo energii na finisz. W ogóle podczas tego biegu nie miałam większego kryzysu energetycznego. Na 13. km wciągnęłam żel Honey Stinger, który dostałam od Zosi i jest to zdecydowanie najlepszy żel jaki do tej pory próbowałam. Ostatecznie na metę wpadłam z czasem netto: 1:43:32. Nie jest to czas, który mnie jakoś szczególnie ukontentował, wiem, że mogłam lepiej, ale najwyraźniej zabrakło mi przygotowania i niedziela zdecydowanie nie była „tym” dniem na bieganie. Jednak  zeszłoroczne doświadczenie pokazuje, że jesienią mogę powalczyć o nową życiówkę. Wszak w ubiegłym roku dopiero rozkręcałam się po ciąży. Wiosną na połówce w Poznaniu miałam 1:44:XX, a we wrześniu wywalczyłam 1:39:01 na nie najłatwiejszej trasie. Teraz formę mam zdecydowanie lepszą niż rok temu, więc szanse na jesień są spore. Muszę tylko wrócić do wagi sprzed roku, bo wtedy biegało mi się znacznie lżej niż teraz, kiedy ważę 4-5 kg więcej. Bardzo się cieszę, że cały dystans biegłam z Zosią, po raz pierwszy od czasu maratonu w Berlinie. Fajnie było jednocześnie wpaść na metę i mam nadzieję, że takie wspólne biegi jeszcze będą :).

[gap height=”25″ /]

12990936_841636855940909_7084741529679312291_n

[gap height=”25″ /]

Kilka słów o organizacji. Generalnie nie mam większych zarzutów do organizatorów. Zwiększenie limitu startujących do 13 tysięcy to musiało być dla nich spore wyzwanie. Mnie osobiście nie podobało się słabe oznaczenie stref czasowych i jeszcze gorsze pacemakerów, a także małe zamieszanie na mecie. Miałyśmy z Zosią problem, aby odszukać strefy z medalami oraz miejsca zwrotu chipów. Sporym wyzwaniem okazało się przedostanie do budynku targowego.

Ogromny plus daję za bardzo ładne worki i koszulki- to będzie fajna pamiątka.

Tytułem zakończenia napiszę, że na pewno z sentymentem będę wspominać metę na Malcie, którą uwielbiam i ubolewam, że to se ne vrati bo liczba startujących jest większa z roku na rok, a Malta pod względem infrastruktury nie jest w stanie pomieścić tylu osób.

I już zupełnie na koniec, chciałabym podziękować:

wolontariuszom za pracę w naprawdę trudnych warunkach

organizatorom za fajną imprezę i miłą współpracę

licznym kibicom za to, że mimo deszczu nas wspierali na trasie

niesamowitym Kibickom z naszej drużyny za głośny doping. Na pewno wielu z Was zauważyło Darię w różowej peruce, która przez megafon zagrzewała nas do walki.

M. za opiekę nad L. i skomponowanie playlisty na ostatnie kilometry

Zofii za wspólną walkę