Dzisiejszą wycieczkę zaczęłam planować parę dni wcześniej. Dziś miały być nowe biegowe tereny. I były. Dziękuję Wam wszystkim za cenne rady i ciekawe pomysły na kolejne, niedzielne biegi.

Wybór padł na Wielkopolski Park NarodowyJezioro Góreckie, które znajduje się około 20km od Poznania. Wydawało mi się, że znam trochę te tereny, w końcu bywałam tam parę razy na spacerze. Po dzisiejszym dniu stwierdzam, że chyba nie do końca, a przynajmniej jakoś to sobie wszystko łatwiej wyobrażałam. Nad jezioro dojechałyśmy około godziny 11:00. Blisko jeziora znajduje się płatny parking, na którym bez problemu można zostawić samochód.

Przed startem spotkałyśmy jeszcze Michała, który zna te rejony jak własną kieszeń. Szybko wytłumaczył co i jak…i ruszyłyśmy. Widoki piękne, ale trasa mocno crossowa i wymagająca. Do pewnego momentu wszystko szło zgodnie z planem i nawet wiedziałam dokąd biec. Oczywiście jednak już przy większym ‘skrzyżowaniu’ pojawiły się pierwsze wątpliwości. Pobiegłyśmy w prawo, co generalnie było dobrą drogą, ale po chwili zwątpiłam i się cofnęłyśmy, aby za chwilę wrócić tam raz jeszcze. Po drodze spotkałyśmy parę biegaczy, którzy również nie do końca wiedzieli jak biec. Oni też byli tam pierwszy raz, dlatego przez chwilę biegliśmy razem, dotrzymując sobie towarzystwa. Nie będę opisywać, jak błądziłyśmy, bo generalnie cały czas mniej więcej wiedziałam, gdzie jesteśmy i jak wrócić, ale kiedy nadszedł moment, w którym poczułam, że zaraz już tego nie będę wiedziała…postanowiłyśmy wrócić w stronę parkingu i pobiec wzdłuż szosy, w stronę Puszczykowa. Błądziłyśmy czy też nie, ważne, że cały czas w biegu ;). Widoki i tereny piękne, do momentu w którym zaliczyłyśmy równie piękny upadek. Potknęłam się o wystający korzeń, który zakrywały liście. Kochana Paulina próbowała mnie chwycić, co skończyło się jej fikołkiem. Oczywiście nie mogło być inaczej – wywróciłyśmy się centralnie przed miejscem, w którym siedziało jakieś piętnaście osób. Nie wiem, kto miał większy ubaw, oni czy my. My w każdym razie miałyśmy go bardzo dużo, do teraz chce mi się śmiać, jak o tym myślę. Cieszę się jednak, że nic poważnego nam się nie stało. Pobiegłyśmy dzielnie dalej wzdłuż szosy w stronę Puszczykowa. Trasa tam była równie wymagająca i miała sporo podbiegów, piachu i korzeni. W Puszczykowie zrobiłyśmy małą pętlę, aby ruszyć z powrotem w stronę parkingu. Nie wiem dlaczego, ale ciągle miałam przeczucie, że coś jeszcze się podczas tego biegu wydarzy. I co?


Stało się, wywróciłam się po raz drugi! Nie wiem, czy to dzisiaj moje nogi się plątały, czy co. Ale znowu upadłam na prawe biodro. Myślę, że spory siniak jeszcze długo będzie mi o tym upadku przypominał. W tym momencie naprawdę szczerze odechciało mi się biegania. To już w sumie nie było zabawne… Po 18,5 męczących kilometrach dobiegłyśmy do samochodu. I dobrze, miałam małego focha na bieganie i chyba nie zrobiłabym już ze złości ani metra więcej. Ciągłe górki oraz nawierzchnia sprawiły, że czuję jakby tych kilometrów było dzisiaj 30. Dobre i to, przynajmniej poćwiczyłam podbiegi.

Za dwa tygodnie maraton w Barcelonie, to już bardzo mało czasu. Mam nadzieję, że moja forma czy też koordynacja będzie lepsza, niż w dniu dzisiejszym. No dobrze, żeby nie było. Nie jestem już zła, już mi minęło. To była dziś prawdziwa biegowa przygoda! Paulina, dzięki J